Postać Starka/Irona wnosi do zatęchłego i raczkującego uniwersum nutę świeżości. Pojawia się humor i to w znacznych ilościach, pojawia się w końcu charyzmatyczny bohater, który sam może ciągnąć cały film i to bez pomocy wizualnych fajerwerków. Przez to,że Iron nie ma super mocy jest dużo bliżej zwykłego, przyziemnego świata, co wzmacnia poczucie jakiegoś tam realizmu zdarzeń i pomaga konwencji filmowej. No i jak na origin wypada wszystko naprawdę świetnie. OK, momentami jeszcze czuć w tym jakieś schematy kina superbohaterskiego, ale niejednoznaczność postaci, w tym Obadaiaha i Tony'ego oraz chemia między aktorami, sprawia, że film jest bardziej wyluzowany, ale nie przesadnie, bardziej ludzki, ale nie wpadający w tani dramatyzm.
Nawiązania dotyczą głównie Shield, bo to z nimi Stark rozpoczyna współpracę nad projektem Avengers. Pojawia się sympatyczny Coulson i standardowo już - Fury w ostatniej scenie, który po raz n wspomina o Avengersach, tak na wszelki wypadek, gdyby widz o tym zapomniał.
Do tego żywiołowy i podkreślający postać Starka soundtrack, efekty, które trzymają poziom nawet po latach i wrażenie,że wreszcie obejrzało się porządny blockbuster.
Obniżam jednak ocenę, bo oglądałem to pozbawiony emocji, a całość, pomimo iż była naprawdę fajna i ponadto fajna, to czułem momentami lekką nudę. Nie wiem, może przez to,że znam ten film na pamięć i mi się już znudził albo przez to, że nie zasługuje na tak wybitne noty jakie rozdawałem wcześniej.